piątek, 2 stycznia 2009

shopping

To miał być dzień-dla-mnie. Dłuugie spanie, potem wycieczka do pustego (jak planowałam) centrum handlowego, obkupienie się za bony, którymi międzynarodowa korporacja obdarowuje nas przed świętami oraz wizyta w multipleksie. Ludzi było dosyć sporo (jak na zapomniane centrum handlowe, z zapadającą się podłogą). Zakupy jak zawsze, kiedy je już robię - dramatyczny dylemat: czy kupić jedna porządną rzecz czy w jej cenie dwie mniej porządne. Obserwuje na swoim przykładzie szał zakupowy - cale szczęście ze na zakupy idę maksymalnie trzy razy w roku. Szal przejawia się kompulsywnymi pragnieniami posiadania ładnych rzeczy - jak na przykład kozaki na wielkim obcasie z cholewka pod samo kolano. Na obcasie nie umiem chodzić, tak wysokich kozaków nie miałabym do czego nosić. Gdybym nawet chciała w nich chodzić do pracy musiałabym dwa razy dziennie pokonywać 20-minutowa drogę przez osiedlowe ostępy chodnikiem po którym ciężko przejechać na rowerze. Wtedy właśnie rozpoczyna się skomplikowany proces psychiczno-intelektualny w czasie którego snuje różne możliwe scenariusze umożliwiające mi wykorzystanie w real life tychże pięknych kozaków - oto dojeżdżam do pracy tramwajem (zajmuje to ok 7 minut dłużej niż pieszo), kupuje do nich odpowiednie spodnie, a może nawet spódnice (!!). Na szczęście czasami potrafię się z tej supermarketowej, wielosklepowej, tozsamosciotworczej pułapki uwolnić. Dziś takim zwycięstwem był zakup 3 swetrów :)

2 komentarze: