poniedziałek, 22 marca 2010

nareszcie

Nareszcie, nareszcie! Przyszedł koniec tej ciągnącej się ponad (moją) miarę zimy. Zawsze miałam się za zimnolubne stworzenie. Owijanie się w warstwy swetrów, szalików, rękawiczek i palt sprawiało mi niekłamaną przyjemność (także estetyczną). Od zawsze. A tu proszę. Już kolejny sezon z rzędu okazuje się, ze wole Słońce niż pochmurność, +15 zamiast -15, lekkie wdzianka i krótkie buty. Jak tak dalej pójdzie przerzucę się na kawę i zacznę jeść gotowane warzywa (fuj, nadal jeszcze).

Nie opisałam jeszcze epizodu nowojorskiego. Nowy Jork to miejsce, które ZAWSZE chciałam odwiedzić (z serii „100 miejsc, które musisz zobaczyć przed śmiercią”). Przez ostatnie tygodnie przed wyjazdem słuchałam Sinatry, Madonny, Tori Amos – wszyscy śpiewają o Wielkim Jabłku. Oglądałam Przyjaciół, zmusiłam się nawet do kilku odcinków Seksu w wielkim mieście.

Tymczasem
Znamienny, uciążliwy i świadczący dobitnie o skrajnym braku partnerstwa PL-USA jest sam proces zdobywania wizy. Kolejka na Sotolarskiej na trzaskającym mrozie i ta straszna znana z dworców PKS atmosfera napięcia i rozedrgania. Podejrzliwe spojrzenia rzucane na współkolejkowiczów: czy aby nie chce zająć mojego miejsca? A pani tu nie stała! A to ja sobie zaklepuje to miejsce za panem tylko do sklepu podejdę? Generuje to we mnie bardzo niekomfortowe napięcie, a ponieważ zawsze wszystkich puszczam w kolejkowych sytuacjach i nie mam ochoty wchodzić w burzliwe interakcje, rodzi się we mnie zawsze nieuchronne oczekiwanie na to, ze ktoś mnie wykiwa, wepchnie się i ogólnie rozpanoszy. To ciekawe jak ludzie generują w tak małej przestrzeni cały system znaków oznaczających „swoje miejsce”: gry spojrzeń, znaczące przesuwanie się o pół kroczku, zamaszyste gesty… To oczekiwanie na wejście do środka skojarzyło mi się z przejściem granicznym na Ukrainie. Stoi się w tłumie spiętych, podenerwowanych ludzi-mrówek, którzy szepcą sami do siebie nieustannie. Jakby sami dodawali sobie otuchy, pocieszali ale i zagrzewali się do boju. Czuć napięcie.
W samym konsulacie proces weryfikacji potencjalnego zagrożenia jakie mogę stwarzać dla Mocarstwa przebiegał sprawnie i przyjemnie na zasadzie produkcji taśmowej i rozbicia go na serię małych wydarzeń i interakcji z różnymi osobami, co wyraźnie oszałamiało starsze osoby.
Podobnie na samym lotnisku w NYC. Znów pytania po co jadę, z kim, co będę robić. Kolejne skanowanie odcisków palców, tęczówki… To niezwykłe jak ta struktura broni się przed spontanicznym ludzkim żywiołem – migracją. Zawsze wydawało mi się to tak bezsensowne, oparte na bardzo wąskim kontekście czasowym. Trudno sztucznie skanalizować zjawisko, które jest w jakimś sensie struktura długiego trwania, żywiołem trudnym do ujęcia w ramy.
cdn